sobota, 15 marca 2014

#1 - - Opowiadanie - - Materac


- Moim życiem kieruje stado bezbożnych krawędzi - pomyślał, ponieważ był strasznie zaspany i rychło w czas wypłynął, zanim obudziły się bezstope, krużgankogłowe antylotropy. Welurowa połać materaca nie wchłaniała wody, gdyż jej ustawiczna sztuczność była jednocześnie jej istotą i naturą. W rzeczy samej Materac ów, który aktualnie i spokojnie dryfował (może od czasu do czasu popychany, przez Maćka sękatym kijem o odstające przeszkody) przez ogromne bagno pełne rubinowych glonów rozsianych wśród martwych koron drzew jak pasożytnicze liany, nadmuchany był po prostu do granic możliwości. Po samym jego naprężeniu i przez to jak wypierał się swoich własnych zmarszczek, można było wnioskować, że może mu się przydarzyć krzywda.

Nie zrozumcie źle, to nie WYŁĄCZNIE przez wybitnie potężne napowietrzenie, nastąpiła tragedia. Jest wiele czynników. Myślę, że można zdecydować się, że winnym wszystkiemu stał się przypadek gdyż nikt z własnej zawiści nie zmusił wypoczynkowego pontonu pana Maćka do zejścia w głębiny razem z człowiekiem, jego ciałem i świadomością, która zaczęła powoli znikać, tak jak zaczęło brakować tlenu w krwi. Mózg umarł.

Mężczyzna otworzył wypoczęte oczy i stał już przed jakimś człowiekiem o niesamowicie idealnie symetrycznej twarzy. Wszystko wokół było opatulone puchem, miejscami szarawych, chmur a łokcie symetrycznego faceta szurały jak nożyczki, po chropowatym blacie z czerwonego drewna. Nagle to chrobotanie ustanie. I ustało.

- Wiem, że widziałeś rozjechany hełm, obrzygane pudełko z proszkiem do prania, półmartwe kwiaty wiszące smutno z szafirowego wazonu, dużo, dużo nieszczęścia i szczęścia. Byłeś jednak dobrym człowiekiem i tylko jedno mam ci do zarzucenia. Patrz.

Z biurka wyrósł kwiat różypana o niebiesko czerwonych płatkach. Maciek podziwiał załamania światła, choć nawet nie było jego źródła. Podziwiał bo lśniło i nic innego nie można było tu podziwiać. Kwiat wysnuł pyłkiem powieść, a nawet dokładnie podarował duszy, jej własne wspomnienie, wijące się niewidzialną wstęgą nieskończenie małych, punktów przechowywania zróżnicowanych ładunków, wstążki, zmierzały prosto w jedno jedyne oko, które widziało, ale którego nie było.

Trafiliśmy w chwilę sprzed wielu lat. Maciuś jeszcze wtedy brzdąc, rozmawiał z nie większą koleżaneczką.

- Ale Okoń jest prosty. - Mówiła ona.

- Nie, nie jest. - odpowiadał on.

- Jest i koniec. - Zaparła się i spojrzała w górę.

Wtedy to wielce roztropnie i w pełni świadomie, sromotna buła Maćka spadła na szczękę Kasi upadając ją na ziemię obsypaną prosem.

Koniec retranspekcji.

Symetryczny gość patrzył się wprost na to jego jedne oko bez ciała i mówił.

- Jako, że Twoje życie całe było godne a jedynie jeden, jedyny ten aspekt nam nie przypasował, to będziesz musiał odrobinkę za niego odpokutować. Rok, w surowym koszmarze, bez snu ani przyjemności. Uspokoisz duszę, żeby pójść dalej. Zostało powiedziane. Żegnaj.

Białoszare chmurki, biurko, nawet jego twarz i grzywka zapadły się w ciemność nagłą jak sen i jak budzik. Maciek otworzył oczy i znów miał na sobie ciało. Nie siedział na nadmuchiwanym materacu a na klatce schodowej. Pomiędzy piętrem trzecim a trzecim. Było chłodno, kamienie bryły - zimne, światła mało, delikatny suchy smród a na dodatek wszystko wymalowane wyrzyganym beżem.

- Rok – Powiedział do siebie głośno i wyraźnie. - Rok tutaj... Przynajmniej już bardziej nie umrę. - Starał się zaśmiać, ale nie mógł. Z jego gardła wydobyło się jedynie dziwne pseudozakaszlenie.

Zaczął się bawić, wchodził po schodach. Wszedł kilkaset pięter. Zaczął schodzić. Zszedł nawet więcej niż wszedł. Znów wchodził i schodził i tak na zmianę przez parę ładnych tysięcy pięter ale czas jest nieubłagany i naprawdę nie lubi nas czasem. Tym razem płynął tak jakby Maciek bez przerwy patrzył na zegarek. Przynajmniej tak czuć się dało ten upływ.

- Wszystko trzeba będzie spróbować tu zrobić.
Zaczął wyłamywać drzwi do sąsiadów na tym trzecim piętrze, ale bez nowości, przez każde drzwi przeszedłszy, zawsze lądował na tym samym piętrze wchodząc tymi samymi drzwiami. Wyskoczył przez okienko na klatce, wskakując przez okienko na klatce, zasypał wszystko odłamkami szkła.

Doprowadził do perfekcji sztukę schodzenia i wchodzenia po schodach. Jego umysł nadawał się wyłącznie do tego. On nie schodził, on leciał, jakby był idealnie pasującą do tych kamieni, zębatką. Ślizgał się na poduszce powietrza pomiędzy podłogą a nim, czuł ją w wyobraźni ale kiedy już potrafił to tak doskonale, to nie było dla niego niczym ciekawym zachwycanie się własnymi sukcesami, pokonywanie kolejnych granic. Znalazł sobie jeszcze kilka rzeczy ale je pominę i przejdę do meritum.

Po środku tego trzeciego piętra wisiał mały wyświetlacz, który pokazywał tą sromotną bułę wymierzoną w Kasiną szczękę. Maciek nie chciał na to patrzeć ale w końcu doszedł do wniosku, że obecność tu tego przedmiotu jest celowa, gdyż jak inaczej mógłby się on tutaj znaleźć, szczególnie że tak bardzo nie pasuje do otoczenia a tak bardzo pasuje do niego – Maćka.

Przez cały ten rok pokuty, napatrzył się swojej niedoskonałości i wyciągnął bardzo głębokie wnioski, które pozwoliły mu na dostąpienie nieskończonej egzystencji w doskonałym procesie kreacji istnienia. Koniec.


Ponieważ życie ciężkim jest ja postanowiłem rozluźnić mój los odrobiną naukowej fantastyki. Nie wiem jak to będzie wyglądało. Mam tutaj mieszkać bardzo długo a nie chce robić czegoś wbrew sobie... może mam jeszcze jakiś kryzys.
Nie będę tutaj umieszczał danych, to nie są do końca oficjalne wpisy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz