- Moim życiem kieruje stado bezbożnych krawędzi - pomyślał,
ponieważ był strasznie zaspany i rychło w czas wypłynął, zanim
obudziły się bezstope, krużgankogłowe antylotropy. Welurowa połać
materaca nie wchłaniała wody, gdyż jej ustawiczna sztuczność
była jednocześnie jej istotą i naturą. W rzeczy samej Materac ów,
który aktualnie i spokojnie dryfował (może od czasu do czasu
popychany, przez Maćka sękatym kijem o odstające przeszkody) przez
ogromne bagno pełne rubinowych glonów rozsianych wśród martwych
koron drzew jak pasożytnicze liany, nadmuchany był po prostu do
granic możliwości. Po samym jego naprężeniu i przez to jak
wypierał się swoich własnych zmarszczek, można było wnioskować,
że może mu się przydarzyć krzywda.
Nie zrozumcie źle, to nie WYŁĄCZNIE przez wybitnie potężne
napowietrzenie, nastąpiła tragedia. Jest wiele czynników. Myślę,
że można zdecydować się, że winnym wszystkiemu stał się
przypadek gdyż nikt z własnej zawiści nie zmusił wypoczynkowego
pontonu pana Maćka do zejścia w głębiny razem z człowiekiem,
jego ciałem i świadomością, która zaczęła powoli znikać, tak
jak zaczęło brakować tlenu w krwi. Mózg umarł.
Mężczyzna otworzył wypoczęte oczy i stał już przed jakimś
człowiekiem o niesamowicie idealnie symetrycznej twarzy. Wszystko
wokół było opatulone puchem, miejscami szarawych, chmur a łokcie
symetrycznego faceta szurały jak nożyczki, po chropowatym blacie z
czerwonego drewna. Nagle to chrobotanie ustanie. I ustało.
- Wiem, że widziałeś rozjechany hełm, obrzygane pudełko z
proszkiem do prania, półmartwe kwiaty wiszące smutno z szafirowego
wazonu, dużo, dużo nieszczęścia i szczęścia. Byłeś jednak
dobrym człowiekiem i tylko jedno mam ci do zarzucenia. Patrz.
Z biurka wyrósł kwiat różypana o niebiesko czerwonych płatkach.
Maciek podziwiał załamania światła, choć nawet nie było jego źródła. Podziwiał bo lśniło i nic innego nie można było tu
podziwiać. Kwiat wysnuł pyłkiem powieść, a nawet dokładnie
podarował duszy, jej własne wspomnienie, wijące się niewidzialną
wstęgą nieskończenie małych, punktów przechowywania
zróżnicowanych ładunków, wstążki, zmierzały prosto w jedno
jedyne oko, które widziało, ale którego nie było.
Trafiliśmy w chwilę sprzed wielu lat. Maciuś jeszcze wtedy brzdąc,
rozmawiał z nie większą koleżaneczką.
- Ale Okoń jest prosty. - Mówiła ona.
- Nie, nie jest. - odpowiadał on.
- Jest i koniec. - Zaparła się i spojrzała w górę.
Wtedy to wielce roztropnie i w pełni świadomie, sromotna buła
Maćka spadła na szczękę Kasi upadając ją na ziemię obsypaną
prosem.
Koniec retranspekcji.
Symetryczny gość patrzył się wprost na to jego jedne oko bez
ciała i mówił.
- Jako, że Twoje życie całe było godne a jedynie jeden, jedyny
ten aspekt nam nie przypasował, to będziesz musiał odrobinkę za
niego odpokutować. Rok, w surowym koszmarze, bez snu ani
przyjemności. Uspokoisz duszę, żeby pójść dalej. Zostało
powiedziane. Żegnaj.
Białoszare chmurki, biurko, nawet jego twarz i grzywka zapadły się
w ciemność nagłą jak sen i jak budzik. Maciek otworzył oczy i
znów miał na sobie ciało. Nie siedział na nadmuchiwanym materacu
a na klatce schodowej. Pomiędzy piętrem trzecim a trzecim. Było
chłodno, kamienie bryły - zimne, światła mało, delikatny suchy
smród a na dodatek wszystko wymalowane wyrzyganym beżem.
- Rok – Powiedział do siebie głośno i wyraźnie. - Rok tutaj...
Przynajmniej już bardziej nie umrę. - Starał się zaśmiać, ale
nie mógł. Z jego gardła wydobyło się jedynie dziwne
pseudozakaszlenie.
Zaczął się bawić, wchodził po schodach. Wszedł kilkaset pięter.
Zaczął schodzić. Zszedł nawet więcej niż wszedł. Znów
wchodził i schodził i tak na zmianę przez parę ładnych tysięcy
pięter ale czas jest nieubłagany i naprawdę nie lubi nas czasem.
Tym razem płynął tak jakby Maciek bez przerwy patrzył na zegarek.
Przynajmniej tak czuć się dało ten upływ.
- Wszystko trzeba będzie spróbować tu zrobić.
Zaczął
wyłamywać drzwi do sąsiadów na tym trzecim piętrze, ale bez
nowości, przez każde drzwi przeszedłszy, zawsze lądował na tym
samym piętrze wchodząc tymi samymi drzwiami. Wyskoczył przez
okienko na klatce, wskakując przez okienko na klatce, zasypał
wszystko odłamkami szkła.
Doprowadził do perfekcji sztukę schodzenia i wchodzenia po
schodach. Jego umysł nadawał się wyłącznie do tego. On nie
schodził, on leciał, jakby był idealnie pasującą do tych
kamieni, zębatką. Ślizgał się na poduszce powietrza pomiędzy
podłogą a nim, czuł ją w wyobraźni ale kiedy już potrafił to
tak doskonale, to nie było dla niego niczym ciekawym zachwycanie się
własnymi sukcesami, pokonywanie kolejnych granic. Znalazł sobie
jeszcze kilka rzeczy ale je pominę i przejdę do meritum.
Po środku tego trzeciego piętra wisiał mały wyświetlacz, który
pokazywał tą sromotną bułę wymierzoną w Kasiną szczękę.
Maciek nie chciał na to patrzeć ale w końcu doszedł do wniosku,
że obecność tu tego przedmiotu jest celowa, gdyż jak inaczej
mógłby się on tutaj znaleźć, szczególnie że tak bardzo nie
pasuje do otoczenia a tak bardzo pasuje do niego – Maćka.
Przez cały ten rok pokuty, napatrzył się swojej niedoskonałości
i wyciągnął bardzo głębokie wnioski, które pozwoliły mu na
dostąpienie nieskończonej egzystencji w doskonałym procesie
kreacji istnienia. Koniec.
Ponieważ życie ciężkim jest ja postanowiłem rozluźnić mój los odrobiną naukowej fantastyki. Nie wiem jak to będzie wyglądało. Mam tutaj mieszkać bardzo długo a nie chce robić czegoś wbrew sobie... może mam jeszcze jakiś kryzys.
Nie będę tutaj umieszczał danych, to nie są do końca oficjalne wpisy.