niedziela, 6 kwietnia 2014

#7 - Dziennik planetarny

Dziennik Planetarny #7;07042014;PKW:39
Zauważyłem ciekawą regularność. Ludzie na Ziemi mają coś co nazywają przesądami. Polega to na wierze w to, że pewne epizody ich życia zależne będą od konkretnych zachowań w konkretnych sytuacjach. Dajmy na przykład sytuację, kiedy osoba stara się mieć w przyszłości dobrze prosperującą firmę. Zawsze kiedy się zbudzi, zważa na to, żeby wstać najpierw prawą nogą, ponieważ gdy wstanie lewą, to ogólnie rozumiane szczęście nie nadejdzie.
Strony: prawa i lewa, jeśli się zastanowić, są strasznie trudne do zdefiniowania, ale to tylko dygresja, zastanowię się nad tym później.
Wracając do przesądów, kolejne przykłady. Kobieta czyta gazetę, w której ktoś, powołując się na przychylność gwiazd, wieszczy jej osobie. Cokolwiekby nie wieszczył, osoba zaczyna wierzyć siłą absurdu (o tym też gdzie indziej).
Przesądy, podobnie opierające się na absurdalnej wierze to na przykład wiara w Karmę. W skrócie Karma, nie w rozumieniu ścisłym(w buddyzmie i hinduizmie), ale w rozumieniu potocznym to siła, która odda Tobie wszelkie dobro, jakiego się dopuściłeś i odpłaci za wszelkie zło, nawet w kolejnym wcieleniu. Potoczne rozumienie, ze smutkiem stwierdzam, jest bezsensowne na poziomie rozumowania przyczynowości, ponieważ karma musiałaby znać całą istniejącą przyszłość a to dlatego, że jeśli odpłaca nam za nasze zachowania w życiu przyszłym, to musi znać przebieg przyszłego życia co likwiduje możliwość posiadania przez to życie wolnej woli. Jest tylko jedna możliwość, której nie wykluczam, ale która jest tu wprowadzona na pewno przeze mnie, jest to opcja zainwestowania w sprzeczność. Jeśli ziemianie będą zdolni uwierzyć w to, że rzeczy sprzeczne są możliwe, że Bóg, może stworzyć kamień, którego nie potrafiłby unieść, co poniesie za sobą nieskończone konsekwencje progresu nieskończoności, to wtedy karma mogłaby działać. Ta potocznie rozumiana karma.
Wiem, że to może być tylko przedmowa do pisma o przesądzie w społeczeństwie ziemskim. Nic nie poradzę na ilość tekstu. Nie chce mi się już pisać. Wybaczcie. W sumie, to jestem za daleko od moich zwierzchników, żeby jakkolwiek mogli mi zagrozić.
Stan pożywienia oraz innego zaopatrzenia na dzień dzisiejszy: bez obaw o przyszłość. Stan emocjonalny mój RzeglaX[E012]: Śmieszkowy.
Sygnatura kosmiczna pracownika naukowego RzeglaX[E012] - E012;729468:FRU

sobota, 22 marca 2014

#6 - Dziennik planetarny



Dziennik Planetarny #6;22032014;PKW:37
Jest coś niesamowitego w możliwym oglądzie świata. Zacznę od początku. Zacznę tak jak trzeba.
Żyje jako istota posiadająca zmysły. To bardzo ważne. Nie jest tak istotne twierdzenie, że istnieje w ogóle. To jest niezaprzeczalny fakt. Już Kartezjusz powiedział to dość dobitnie i zostało to wypalone w historii tej planety na zawsze a przynajmniej dopóki trwa człowiek i dopóki pragnie on rozwijać swoją myśl. Myślę więc jestem. Nie mówmy już o tym. Ważniejsze jest dla mnie to o czym myślę i na jakiej drodze to przebiega.
Nie będę teraz zastanawiał się czy jest jakakolwiek prawda płynąca z doświadczenia. Faktem jest, że mam te a nie inne zmysły od zawsze i że jeżeli je mam to musiałem je mieć. Nie miałem wyboru. Chyba że o czymś nie wiem.
Mam też wiedzę, która pozwala mi, z dużą dozą prawdopodobieństwa, wyobrazić sobie, jak u najmniejszych, możliwych do przewidzenia struktur, zachowuje się świat, który jestem w możliwości percypować. Na przykład, gdy uderzę w stalową rurkę ogrodzenia, słyszę jak wyda ona przeciągły, wibrujący dźwięk, potrafię wyobrazić sobie nakładające się na siebie warstwy towarzyszących sobie powłokami atomów. Widzę jak energia uderzenia przechodzi od jednej cząsteczki do drugiej. Widzę jak wibracja uchodzi przez wiele rzadsze powietrze wprost do moich bębenków.
I tutaj, gdzieś na końcu drogi jaką pokonuje wibracja powietrza i zmienia się w impuls umysłu, jest "Ja". Wszystko oprócz tego "Ja", wszystko co potrafię, opiera się na umiejętności obsługi i interpretacji tego atomowego piekła zwanego tutaj Bytem.
Jest już późno.
Stan pożywienia oraz innego zaopatrzenia na dzień dzisiejszy: bez obaw o przyszłość. Stan emocjonalny mój RzeglaX[E012]: Refleksyjny.
Sygnatura kosmiczna pracownika naukowego RzeglaX[E012] - E012;729468:FRU

środa, 19 marca 2014

#5 - Dziennik planetarny



Dziennik Planetarny #5;19032014;PKW:45
Na warzycową perłochlastę! Poznałem osobę, która jest człowiekiem jak żaden inny osobnik, którego znałem dotychczas. No po prostu ma to coś, takie ludzkie coś. Kościec twardy i gładką skórę, jakby ogolona wydra ziemska. Pachniała jak pączki ziemskie i jak ziemskie chemikalia tutejszych drogerii gdzie nieustannie bywa specjalny odłam płci kobiet - panie domu czy też kury domowe, ale nie tylko.
Przechadzałem się po parku gdyż rodzaj ludzki pogrążony w codzienności nie ma czasu na obcowanie z pustką, którą przygotował jedynie i wyłącznie jako miejsce gdzie mogłyby swoje przetrawione nieczystości pozostawiać zwierzęta domowe. Los łaskawy ustanowił mi tą enklawę dla samotności i zawsze gdy jestem przerażony czymś co mnie przeraża, uciekam między drzewa i krzewy liściasto - iglastych zakamarków parku. Tu też poznałem osobę. Spojrzała na mnie tak oczami jakby spojrzała na prawdziwy egzemplarz swojego rodzaju. Jakby spojrzała na swojego biologicznego sąsiada, na maszynę doskonałości ułożoną tak podobnie do niej.
Nie wiedziała, że ja to nie ja a ja wiedziałem, że ona to ona, bo miała włosy długie do ramion a tak pisali w książkach, że można ów odłam człowieka odróżnić. Zazwyczaj po włosach ale najpewniej jednak, po krągłościach bioder i piersi, co przystosować miało płeć do przeprowadzenia udanego rozrodu.
Atrakcyjność genetyczna owego egzemplarza nie zadziałała na mnie ni krztyny. Wolę inne gatunki. A nawet na tej planecie jest kilka ciekawych ciałek.
***
Bardzo żal mi jest, że spóźniłem się na śnieg. U nas opady, nawet deszczu, wyglądają zupełnie inaczej. Chmury rysują się u nas małymi, bardzo regularnymi kłębkami prawie idealnie przypominającymi piłeczki golfowe. Miały też bardziej żółtawy kolor. Niebo było natomiast różowsze i poprzecinanie niezliczoną ilością żył komunikacyjnych wywołanych trasami przebiegu lotnych transporterów. Nasze morza także były lekko różowe ale raczej mętne ponieważ gotowało się w nich życie. Bardzo dbaliśmy o dobre warunki dla ewolucji drobnoustrojów. Badaliśmy następnie ich niesamowite właściwości.
Ech, muszę się przyznać jeszcze do jednej rzeczy. Zjadłem wczoraj coś co kiedyś żyło. Nie chce mówić nic więcej. Przeraża mnie to, że tak bardzo smakował mi ten, jak go tutaj nazywają "kurczak". Kiedy spojrzałem w internecie, jak on wygląda, zrobiło mi się dziwnie, po pierwsze, gdyż nie przypominał siebie kiedy miałem go na talerzu a po drugie - nie wyglądał na swój smak. Domyślam się, że była to wina przypraw ale muszę przeprowadzić dogłębne badania na temat ludzkich przypraw, żeby móc się wypowiadać. Postaram się jak najszybciej gdyż bardzo mnie to ciekawi.
No ale nic to. Muszę wracać do pracy nad tymi ludźmi.
Dodaje obrazek, który namalowała w internetach Kasia W.
Stan pożywienia oraz innego zaopatrzenia na dzień dzisiejszy: bez obaw o przyszłość. Stan emocjonalny mój RzeglaX[E012]: Podekscytowany.
Sygnatura kosmiczna pracownika naukowego RzeglaX[E012] - E012;729468:FRU

sobota, 15 marca 2014

#1 - - Opowiadanie - - Materac


- Moim życiem kieruje stado bezbożnych krawędzi - pomyślał, ponieważ był strasznie zaspany i rychło w czas wypłynął, zanim obudziły się bezstope, krużgankogłowe antylotropy. Welurowa połać materaca nie wchłaniała wody, gdyż jej ustawiczna sztuczność była jednocześnie jej istotą i naturą. W rzeczy samej Materac ów, który aktualnie i spokojnie dryfował (może od czasu do czasu popychany, przez Maćka sękatym kijem o odstające przeszkody) przez ogromne bagno pełne rubinowych glonów rozsianych wśród martwych koron drzew jak pasożytnicze liany, nadmuchany był po prostu do granic możliwości. Po samym jego naprężeniu i przez to jak wypierał się swoich własnych zmarszczek, można było wnioskować, że może mu się przydarzyć krzywda.

Nie zrozumcie źle, to nie WYŁĄCZNIE przez wybitnie potężne napowietrzenie, nastąpiła tragedia. Jest wiele czynników. Myślę, że można zdecydować się, że winnym wszystkiemu stał się przypadek gdyż nikt z własnej zawiści nie zmusił wypoczynkowego pontonu pana Maćka do zejścia w głębiny razem z człowiekiem, jego ciałem i świadomością, która zaczęła powoli znikać, tak jak zaczęło brakować tlenu w krwi. Mózg umarł.

Mężczyzna otworzył wypoczęte oczy i stał już przed jakimś człowiekiem o niesamowicie idealnie symetrycznej twarzy. Wszystko wokół było opatulone puchem, miejscami szarawych, chmur a łokcie symetrycznego faceta szurały jak nożyczki, po chropowatym blacie z czerwonego drewna. Nagle to chrobotanie ustanie. I ustało.

- Wiem, że widziałeś rozjechany hełm, obrzygane pudełko z proszkiem do prania, półmartwe kwiaty wiszące smutno z szafirowego wazonu, dużo, dużo nieszczęścia i szczęścia. Byłeś jednak dobrym człowiekiem i tylko jedno mam ci do zarzucenia. Patrz.

Z biurka wyrósł kwiat różypana o niebiesko czerwonych płatkach. Maciek podziwiał załamania światła, choć nawet nie było jego źródła. Podziwiał bo lśniło i nic innego nie można było tu podziwiać. Kwiat wysnuł pyłkiem powieść, a nawet dokładnie podarował duszy, jej własne wspomnienie, wijące się niewidzialną wstęgą nieskończenie małych, punktów przechowywania zróżnicowanych ładunków, wstążki, zmierzały prosto w jedno jedyne oko, które widziało, ale którego nie było.

Trafiliśmy w chwilę sprzed wielu lat. Maciuś jeszcze wtedy brzdąc, rozmawiał z nie większą koleżaneczką.

- Ale Okoń jest prosty. - Mówiła ona.

- Nie, nie jest. - odpowiadał on.

- Jest i koniec. - Zaparła się i spojrzała w górę.

Wtedy to wielce roztropnie i w pełni świadomie, sromotna buła Maćka spadła na szczękę Kasi upadając ją na ziemię obsypaną prosem.

Koniec retranspekcji.

Symetryczny gość patrzył się wprost na to jego jedne oko bez ciała i mówił.

- Jako, że Twoje życie całe było godne a jedynie jeden, jedyny ten aspekt nam nie przypasował, to będziesz musiał odrobinkę za niego odpokutować. Rok, w surowym koszmarze, bez snu ani przyjemności. Uspokoisz duszę, żeby pójść dalej. Zostało powiedziane. Żegnaj.

Białoszare chmurki, biurko, nawet jego twarz i grzywka zapadły się w ciemność nagłą jak sen i jak budzik. Maciek otworzył oczy i znów miał na sobie ciało. Nie siedział na nadmuchiwanym materacu a na klatce schodowej. Pomiędzy piętrem trzecim a trzecim. Było chłodno, kamienie bryły - zimne, światła mało, delikatny suchy smród a na dodatek wszystko wymalowane wyrzyganym beżem.

- Rok – Powiedział do siebie głośno i wyraźnie. - Rok tutaj... Przynajmniej już bardziej nie umrę. - Starał się zaśmiać, ale nie mógł. Z jego gardła wydobyło się jedynie dziwne pseudozakaszlenie.

Zaczął się bawić, wchodził po schodach. Wszedł kilkaset pięter. Zaczął schodzić. Zszedł nawet więcej niż wszedł. Znów wchodził i schodził i tak na zmianę przez parę ładnych tysięcy pięter ale czas jest nieubłagany i naprawdę nie lubi nas czasem. Tym razem płynął tak jakby Maciek bez przerwy patrzył na zegarek. Przynajmniej tak czuć się dało ten upływ.

- Wszystko trzeba będzie spróbować tu zrobić.
Zaczął wyłamywać drzwi do sąsiadów na tym trzecim piętrze, ale bez nowości, przez każde drzwi przeszedłszy, zawsze lądował na tym samym piętrze wchodząc tymi samymi drzwiami. Wyskoczył przez okienko na klatce, wskakując przez okienko na klatce, zasypał wszystko odłamkami szkła.

Doprowadził do perfekcji sztukę schodzenia i wchodzenia po schodach. Jego umysł nadawał się wyłącznie do tego. On nie schodził, on leciał, jakby był idealnie pasującą do tych kamieni, zębatką. Ślizgał się na poduszce powietrza pomiędzy podłogą a nim, czuł ją w wyobraźni ale kiedy już potrafił to tak doskonale, to nie było dla niego niczym ciekawym zachwycanie się własnymi sukcesami, pokonywanie kolejnych granic. Znalazł sobie jeszcze kilka rzeczy ale je pominę i przejdę do meritum.

Po środku tego trzeciego piętra wisiał mały wyświetlacz, który pokazywał tą sromotną bułę wymierzoną w Kasiną szczękę. Maciek nie chciał na to patrzeć ale w końcu doszedł do wniosku, że obecność tu tego przedmiotu jest celowa, gdyż jak inaczej mógłby się on tutaj znaleźć, szczególnie że tak bardzo nie pasuje do otoczenia a tak bardzo pasuje do niego – Maćka.

Przez cały ten rok pokuty, napatrzył się swojej niedoskonałości i wyciągnął bardzo głębokie wnioski, które pozwoliły mu na dostąpienie nieskończonej egzystencji w doskonałym procesie kreacji istnienia. Koniec.


Ponieważ życie ciężkim jest ja postanowiłem rozluźnić mój los odrobiną naukowej fantastyki. Nie wiem jak to będzie wyglądało. Mam tutaj mieszkać bardzo długo a nie chce robić czegoś wbrew sobie... może mam jeszcze jakiś kryzys.
Nie będę tutaj umieszczał danych, to nie są do końca oficjalne wpisy.

niedziela, 9 marca 2014

#4 - Dziennik planetarny

Dziennik Planetarny #4;09032014;PKW:40
Ostatnimi dniami starałem się uciec w pracę. Czas mija tutaj powoli a niewielkie słońce bardzo długo wędruję po "płaszczyźnie gwiazd". Wszystko to przekłada się na urodzaj i wielolistność tutejszych drzew. Powietrze natomiast jest wycieńczające. Bardzo dużo tlenu. Czuje jak spala mnie od środka. Może się przyzwyczaję. Jeśli nie, będę musiał zażyć jakieś suplementy ograniczające przenikanie płuc. Właśnie. Zastanawiałem się ostatnio, jak to jest, że pomimo tylu lat świetlnych, nasze ciała zbudowane są bardzo podobnie, te same humanoidalne kształty, podobne organy, może nie poukładane tak samo ale spełniające podobne funkcje. Te same zmysły, oprócz czulszych, u nas, receptorów magnetyzmu i odrobinę węższego spektrum widzenia kolorów. (do tych kolorów to przydałyby się nakładki, bardzo poprawiłyby analizę estetyki). Jesteśmy tacy sami, o Absolucie, cóż za zbieg okoliczności.
Może trochę wyolbrzymiam przez ten tlen. Może po prostu tak musi być, bo tylko taka kolejność pojawiania się organów, w trakcie ewolucji, sprawdza się w doprowadzeniu gatunku tak daleko w rozwoju. Tak daleko, aż do gwiazd. A może to przypadek i wokół mnie mieszka jeszcze czterdziestu innych poprzebieranych obcych, z których połowa jest podobna do owadów, a słyszałem, że są takie jednostki. Cywilizacje czteronogich ptaków o zielonej skórze, żywiące się w połowie jak rośliny a w drugiej połowie jak zwierzęta. Wiele jest tej magicznej menażerii w znanym nam wszechświecie. Nie czas teraz, żebym sobie o tym przypominał.
Chciałem poruszyć bardzo istotny temat. Mieszkam sobie w małym, przytulnym mieszkanku zbudowanym z prostokątnych pokoi. Średnią, znośną temperaturę, utrzymuję tutaj dzięki wielkim piecom z kamiennych kafli, zasilanych  energią produkowaną daleko poza miastem poprzez spalanie węgla lub gazu, dokładnie nie wiem. Te podgrzewacze, nie powiem, robią wrażenie. Słyszałem, że u nas też kiedyś ktoś miał taki pomysł ale jakoś nie przeszedł. Stawialiśmy na solidną izolacje oraz krótko działające, potężne radiatory. Cała przestrzeń mieszkalna jest, jak by to ująć... Spoko.
Wysokie sufity, jak w domu. zimna woda z dziwnych obrotowo-kurkowych kranów, pachnie nieokreślonymi minerałami, preferuje pić ją po przegotowaniu, ale może jestem zbyt wrażliwy.
Głęboka wanna (nie potrafiłem dojść do etymologii tego słowa) służy do obmywania ze skóry nadmiaru ulicznych osadów, pyłu, piachu czy opadów deszczu bogatych w metale ciężkie. Wynalazek mało praktyczny i wygodny, ale swoją rolę spełnia: nie pozwala podłodze się zmoczyć.
Kuchnia, będąca miejscem, w którym przygotowuje się posiłki, jest wyposażona w najbardziej przemyślany sposób. Gaz do kuchenki prowadzi rurkami. kuchenka potrafi podgrzać posiłek palącym się gazem a przy użyciu lodówki, pokarm pozostaje zimny, przez co psuje się dłużej. Prostota i doskonałość.
No nic to, praca goni. Mam nadzieję wkrótce wrzucić kolejny artykuł a tymczasem dorzucam szkic mojej ręki na tle ściany. Ciężko rysuje się tak skomplikowane struktury.
Stan pożywienia oraz innego zaopatrzenia na dzień dzisiejszy: bez obaw o przyszłość. Stan emocjonalny mój RzeglaX[E012]: Niedookreślenie pozytywny.
Sygnatura kosmiczna pracownika naukowego RzeglaX[E012] - E012;729468:FRU